150 postaci miasta – Mirosław Neinert
Przyjechaliśmy do zamkniętego,
ciasnego, śmierdzącego oraz
pełnego ludzi Śląska.
Dla dziecka była to szokująca zmiana,
ale jednocześnie ciekawa.
Który z mieszkańców Katowic nie zna tej wybitnej postaci? Człowiek instytucja. Dyrektor Teatr Korez, aktor, reżyser, świetny głos dubbingowy, charyzmatyczny człowiek z głową pełną nieszablonowych pomysłów. Miroslaw Neinert to jednak także człowiek, który twardo stąpa po ziemi.
Nam opowiedział o tym, czym są dla niego Katowice.
Kim jesteś?
Mówiąc ogólnie uważam, że jestem self-mind man’em. Sam siebie wymyśliłem i stworzyłem, ponieważ nie znoszę gdy mi ktoś rozkazuje i mówi co mam robić. Postanowiłem więc, że będę tworzył teatr, który stał się potem popularny. Jest to zasługa tego, że zrobiliśmy z Robertem Talarczykiem spektakl „Cholonek”, który uruchomił lawinę tak, czy inaczej pojmowanej śląskości. Dzięki temu stałem się trochę bardziej znany, a mój teatr zyskał rzeszę widzów. Zagrałem też w kilku mniej lub bardziej ważnych filmach i serialach.
Jaki obraz Górnego Śląska wspomina pan z czasów dzieciństwa?
Patrzę na Śląsk trochę inaczej niż Ślązacy, którzy się tu urodzili. Dla mnie jako dziecka rozpoczynającego piątą klasę podstawówki, ten świat był czymś fascynującym, innym. Nagle z Dolnego Śląska – krainy lasów, przestrzeni, zieleni i wsi, znalazłem się w Chorzowie. Przyjechaliśmy do zamkniętego, ciasnego, śmierdzącego oraz pełnego ludzi Śląska. Dla dziecka była to szokująca zmiana, ale jednocześnie ciekawa. Obok tych wszystkich mankamentów, miałem przyjemność zobaczenia Powstańców Śląskich chodzących w mundurach, czy kobiet w tradycyjnych jaklach.
Jakie były początki Teatru Korez?
Korez powstał z inicjatywy Tadeusza Ogrodowczyka, instruktora w Młodzieżowym Domu Kultury przy ulicy Dąbrowskiego w Chorzowie. Nazwa wzięła się z pierwszych liter jakiegoś psalmu. Tak wyszło. Później aktorzy rozjechali się po Polsce. Został jeden chłopak, któremu zależało by to przetrwało. Tak powstała pierwsza wersja „Scenariusza dla trzech aktorów”, w którym zastąpiłem kolegę, który zdał do szkoły teatralnej. Następnie pojechaliśmy na festiwal teatralny, podczas którego uświadomiłem sobie, że ten spektakl trzeba przerobić. To była pierwsza, oryginalna, nie podpatrzona sztuka Teatru Korez.
Co zdecydowało o przeniesieniu Korezu do Katowic?
Chorzów okazał się za mały. Nie był w stanie dać nam własnej sali. Czasy się zmieniły. Partia przestała zarządzać budynkiem obecnego Centrum Kultury Katowice i nasz znajomy, Jarosław Gibas, zaprosił Korez do zagrania w tym budynku. Jakiś czas występowaliśmy tu gościnnie. Dopiero po pewnym czasie te miejsce zostało nam w pełni udostępnione. Nie bez problemów przebrnęliśmy przez remont i wszystkie kwestie organizacyjne. Udało się. Publiczność nas zaakceptowała. To jest nasze miejsce, do którego przychodzą widzowie. Oni są najważniejsi.
Jak teraz odbiera Pan Katowice?
Z powodów rodzinnych od sześciu lat mieszkam w Krakowie. Fajny on jest, cudowne miasto – to nie jest moje miasto. W ogóle go nie czuję. Jestem jak turysta. Dojeżdżam do Katowic i kupuję tutejsze wydania gazet. Jestem żywo zainteresowany tym, co się tutaj dzieje. Powiedzą mi, że zmienią bruk na Placu Szczepańskim w Krakowie. A niech sobie zmieniają! Ale spróbujcie mi taką bzdurę zrobić tutaj. Nie! Nie wolno! Jestem stąd. To się nie zmieni.
Tekst: Grzegorz Wagner Anna Wagner
Fotografie: Andrzej JMuffin Skomorowski
Make-up i stylizacje: Barbara Lech