150 postaci miasta – prof. Tadeusz Sławek
Poczuwam się do Śląskości,
staram się być maksymalnie
dla Śląska lojalnym,
ale nie jestem Ślązakiem.
Osoba, którą zaprosiliśmy do projektu jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci katowickiego (i nie tylko) świata nauki. Polski poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca, wykładowca uniwersytecki. Były rektor szkoły, którą jest Uniwersytet Śląski w Katowicach. Maratończyk i współtwórca “Jazz and Poetry”. Człowiek, którego studenci (i nie tylko) mogą słuchać godzinami. My również. To zapewne jeden z wielu powodów, dla których powstał nawet funpage na facebook’u: Tadeusz Sławek (FANPAGE)
Kim jesteś?
Uczyniłem sobie za punkt honoru, żeby nie znać odpowiedzi na to pytanie. W języku bardzo potocznym, bardzo lubię opisywać się jako mieszaniec. Po pierwsze poczuwam się do Śląskości, staram się być maksymalnie dla Śląska lojalnym, ale nie jestem Ślązakiem. Po drugie, mam różne wykształcenia. Jestem polonistą i anglistą, więc znajduję się gdzieś po środku między tymi dyscyplinami. W dawnych dowodach osobistych był wpisany zawód. Wtedy przynajmniej mogłem z czystym sumieniem odpowiedzieć „filolog”, bo tak miałem wpisane. Teraz, z równie czystym sumieniem odpowiadam, że nie wiem, i co więcej cieszę się, że nie mogę precyzyjnie opowiedzieć na to pytanie. Urodziłem się w Katowicach, w bardzo charakterystycznej kamienicy położonej między ulicami Chopina, Mickiewicza i Słowackiego, dzisiaj, niestety, przytłoczonej ulicznym ruchem. Urodzony między ulicami Mickiewicza, Słowackiego, a Chopina – bardziej w sercu Katowic nie można było być.
Jak wspomina Pan Katowice swojego dzieciństwa?
Na pewno Katowice były pewnego rodzaju „amerykańską” mieszaniną losów ludzi, którzy przyszli zewsząd. Doskonale pamiętam moja nauczycielkę ze szkoły podstawowej, która opowiadała nam o Lwowie, z którego pochodziła. Po latach też skojarzyłem, że moi koledzy posługiwali się gwarą śląską. Ja tego języka nie znałem. Dla mnie oni również przychodzili z trochę innego świata. Trzecia lekcja, to upadek publicznej sfery życia, którą bym nazwał kulturą klasy średniej. Widziałem to na przykładzie wspomnianej kamienicy, w której mieszkały osoby klasyfikowane jako średni i wysoki szczebel dyrektorski, a później zaczęto te mieszkania dzielić i dokwaterowywać kolejnych lokatorów. Symboliczne jest też umieranie pewnych miejsc publicznych. Byłem świadkiem jak upadła stara Kryształowa, do której jako dziecko chodziłem z rodzicami. Nie ma też kawiarni Teatralnej, która stała na tej pierzei rynku, gdzie dzisiaj straszy Skarbek, nie istnieje kawiarnia Stefanka w górnej części ulicy Kościuszki. Te przestrzenie powoli gasły. Obecnie po starych kawiarniach pozostała Krystynka, wokół której mit stworzyło pokolenie starsze ode mnie. To był w Katowicach miejsce znaczące, i dobrze się dzieje, że jej obecna właścicielka kontynuuje dawne tradycje. Ale powstają i nowe dobre, gościnne miejsca, takie jak Osiem Stolików czy Imbir i Ryż. Przychodzi mi również na myśl stary dworzec w pełnej krasie, którego wnętrze dopasowano w latach 50. w owym do potrzeb ideologicznych. Mój tata pracował wtedy w Rybniku i często z mamą przychodziliśmy po niego na dworzec. Umawialiśmy się przy popiersiu Stalina. Ono odegrało dużą rolę w moim życiu! To były bardzo ciekawe Katowice. Tych Katowic już nie ma, ale powstaje kolejna, ciekawa wersja tego miasta.
Jedną z Pana pasji jest muzyka. Kiedy i jak zaczęła się ta przygoda?
Jeśli ktoś zapytałby mnie, co bym chciał zmienić w swoim życiu, to na pewno nauczyłbym się grać na instrumencie. Nie chodzi tu o żadną wirtuozerię, ale grę dla siebie i możliwość dołączenia do kogoś, kto gra. Ten mankament jest dla mnie rodzajem duchowego kalectwa. Wywodzę się z pokolenia lat sześćdziesiątych, w którym nie można było „nie słuchać”. Miałem takie szczęście, że mój serdeczny przyjaciel, Andrzej Waligóra mieszkający od wielu lat w Szwecji, posiadał potężną kolekcję winyli z muzyką wywodzącą się z korzeni bluesowo-rockowych. Słuchaliśmy tego namiętnie. Z amerykańskiej tradycji wywodzi się też forma podawania poezji w formie melorecytacji. Połączenie słowa i muzyki zawsze mnie interesowało, w związku z czym zacząłem pisać i pracować najpierw z taśmami. Do dziś niektórzy pamiętają mnie z wieczorów, podczas których mój przyjaciel, Andrzej przynosił swoje winyle Doorsów czy King Crimson, a do tego tłumaczyliśmy teksty i je omawialiśmy. Potem w roku 1977 poznałem Bogdana Mizerskiego, z którym zaczęliśmy grywać koncerty. No a od ponad 10 lat gramy formę, którą nazwaliśmy esejem na głos i kontrabas.
Tekst: Grzegorz Wagner Anna Wagner
Fotografie: Andrzej JMuffin Skomorowski
Make-up i stylizacje: Barbara Lech
Zdjęcia dzięki uprzejmości Bistro & Cafe Krystynka wraca z Wiednia